„Szepczący w ciemności” to kolejna po „Zewie Cthulhu” adaptacja opowiadania HPL dokonana przez H. P. Lovecraft Historical Society. W przeciwieństwie do nakręconego jako film niemy poprzednika, tym razem stworzono czarno-biały obraz dźwiękowy utrzymany w stylistyce kina z lat trzydziestych. Jest to zdecydowanie produkcja niskobudżetowa, co widać chociażby w ograniczonych do minimum dekoracjach wnętrz, w niczym to jednak nie umniejsza jej wartości.
Pod względem fabularnym zachowany został ciąg wydarzeń opisany w opowiadaniu – Albert Wilmarth, badacz folkloru, po otrzymaniu niepokojącej korespondencji od farmera Akeleya udaje się do Vermont, aby zbadać prawdziwość pogłosek o tajemniczej rasie krabopodobnych istot zamieszkujących ponoć tamte tereny. Jak to zwykle u Lovecrafta bywa, na miejscu czeka na niego niszcząca umysł groza nie z tego świata.
W początkowej części filmu znaczącą rolę jako miejsce akcji odgrywa Uniwersytet Miskatonic, na którym pracuje Wilmarth. Dołączono scenę debaty radiowej z Charlesem Fortem, w której podkreślono bardzo sceptyczne podejście głównego bohatera do niewyjaśnionych zjawisk. Rozbudowano również wątek osobisty, czyniąc z Wilmartha postać tragiczną: dowiadujemy się, że jego żona i córka umarły zaraz po wojnie na hiszpankę. Ma to duże znaczenie w umotywowaniu jego zachowania w końcowej części filmu. Ponadto rozbudowano sceny podczas jego pobytu na farmie – biorąc pod uwagę fakt, że jest to jedyna część opowiadania, w której bohaterowie robią coś poza pisaniem listów, jak najbardziej zrozumiała decyzja.
Największe zmiany w stosunku do oryginału wprowadzono w bardzo pulpowej końcówce (scena finałowa z opowiadania ma miejsce już w 60 minucie). Jednak samo zakończenie w mojej opinii ducha Mitów zdecydowanie nie zatraca. To jednak wszystko, co mogę napisać bez psucia zabawy osobom, które tego obrazu jeszcze nie widziały.
Pomimo swojej długości (100 min.) film nie nuży. Efekty specjalne są na bardzo przyzwoitym poziomie – pomysłowo ukazano komunikację uwięzionych w pojemnikach mózgów ze światem zewnętrznym, zaś mi-go wyglądają odpowiednio obco. Tak na marginesie, stworzono je wprawdzie przy użyciu CGI, ale zrobiono to w taki sposób, że efekty sprawiają wrażenie uzyskanych przy pomocy bardziej odpowiedniej dla lat trzydziestych animacji podklatkowej. Aktorsko jest tak, jak powinno być w porządnym B-klasowym horrorze. Szczególne brawa należą się dla młodej aktorki odgrywającej rolę niewystępującej w opowiadaniu Hannah. A całość ocieka śluzowatą miłością do twórczości Lovecrafta – nie mogło być inaczej w obrazie, którego współproducentem jest Sandy Petersen.
Podsumowując: jestem oczywiście na tak – były wprawdzie filmy dobrze oddające „ducha” Mitów (chociażby „W paszczy szaleństwa” Carpentera), ale to chyba pierwsza prawdziwie udana pełnometrażowa adaptacja opowiadania Lovecrafta.
The Whisperer in Darkness
reżyseria: Sean Branney
H. P. Lovecraft Historical Society, 2011